Maj, 2012
Dystans całkowity: | 210.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 13:00 |
Średnia prędkość: | 16.15 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 210.00 km i 13h 00m |
Więcej statystyk |
Rajd PK 2012
-
DST
210.00km
-
Czas
13:00
-
VAVG
16.15km/h
-
Sprzęt składak szosowy
-
Aktywność Jazda na rowerze
3 maja roku 2016, niecałe 9 tygodni po złamaniu kości strzałkowej zdecydowałem się odbyć podróż rowerem z Włoszczowy do miejscowości Łabowa – wioski położonej w Beskidzie Sądeckim, w której odbywała się 50 edycja Rajdu Politechniki Krakowskiej. Miała być to moja pierwsza wyprawa powyżej 200 km. Po kontuzji nie odczuwałem już żadnego bólu, a rower zdawał się być idealną metodą na dojście do formy. Tak też powiedział lekarz, chociaż nie wiem czy akurat w tamtym momencie był on świadomy jakie konsekwencje poniosą za sobą powyższe słowa :)
Tak po prawdzie pisząc, to od początku wiedziałem że to zły pomysł i pewnie bym nawet nie pojechał, jednak po wysłuchaniu kilku złośliwych komentarzy i docinek ze strony znajomych zdecydowałem inaczej...
Pobudka o 6.30 potem lekkie śniadanie (8 jaj, mięso z kurczaka, torebka ryżu) szybkie przygotowania i punkt 8:00 jestem już na trasie. Na początku wcale nie było ciekawie... Szybko we znaki zaczęły wdawać się wszystkie zaniechania organizacyjne. Doskwierał zbyt ciężki plecak (zapakowałem flaszki z wodą bo się bałem że sklepy zamknięte będą - hahhahaha w Polsce sklepy zamknięte w święto narodowe - dobry żart i ogromna naiwność z mojej strony), niedopasowane siodełko i glany na nogach – tu akurat proszę się nie śmiać, bo to autorski pomysł, który miał na celu uniemożliwienie odnowienia kontuzji stawu skokowego i odciążenie kości strzałkowej. Poza tym na rajdzie miał odbyć się koncert zespołu Hunter, a jak tu iść na koncert metalowy bez glanów?!?
Zupełnie inną sprawą był jednak fakt, iż z lenistwa nie wymieniałem po zimie żadnej dętki i po jakiś 10 km już dostałem wpi...ol. Na całe szczęście zaopatrzyłem się na wypadek tego typu awarii i po szybkiej wymianie uszkodzonej gumy z nadziejami na końcowy sukces i bezpieczną podróż wyruszyłem w dalszą trasę.
przygotowania - fot. T.Ostrowski
Godzina 11.30 dostaje telefon od znajomego z zapytaniem jak mi się jedzie, przy okazji dowiadując się gdzie w ogóle jestem. 30 minut po godzinie 12 dojeżdżam już do Kazimierzy Wielkiej. Tam też zadowolony z czasu w jakim udało mi się przejechać 90 km spożywam swoje drugie śniadanie. 4 banany z kefirem i bułką najwyraźniej mnie jednak uśpiły... Po wyjeździe z Kazimierzy było znacznie słabiej. 30 stopniowy upał wdawał się we znaki, a teren z każdym centymetrem stawał się coraz bardziej górzysty.
Około pięć godzin później kolejny przystanek – Okocim Brzesko. Tempo mi wyraźnie zaczęło siadać i powoli jasnym jak produkowany w tej miejscowości trunek stawało się, że nie dojadę do celu przed zapadnięciem zmroku. Nie zraziło mnie to jednak jakoś znacznie, bo ważniejsze było dla mnie wrażenie, że fizycznie czułem się poprawnie, a glany choć ciążyły lekko to jednak skutecznie całą drogę unieruchamiały kontuzjowany niedawno staw tak, że w ogóle zapomniałem, że coś mnie kiedykolwiek tam bolało, Niemniej jednak musiałem się na najbliższej stacji benzynowej zaopatrzyć w latarkę, póki była jeszcze taka ewentualność. W drodze do Nowego Sącza spore wrażenie robiły malownicze szosowe serpentyny i zakola Dunajca...
Dunajec - fot. T.Ostrowski
Tylko zwiedzając jednośladem górskie szosy można tak na prawdę zrozumieć po co ten cały wysiłek... Nie była to jednak pora na jakieś długie dywagowanie na temat górskiego krajobrazu, bo czas mnie gonił, a chciałem jeszcze tego samego dnia dojechać na miejsce, na koncert Huntera. Mocy już zaczynało brakować, ale pomagało systematyczne nawadnianie, oraz częste, małe, choć treściwe posiłki.
Do Nowego Sącza dojechałem jeszcze przed zmierzchem, około godziny 20.00.
Ostry w Nowym Sączu - fot. T.Ostrowski
Tu pojawił się też problem bo bez mapy trochę w ciemno szukałem w zasadzie podejrzewam nieistniejących drogowskazów na Łabową. Z prośbą o pomoc zwróciłem się do okolicznych mieszkańców, którzy pokierowali mnie do celu.
21.30 przed moimi oczami ukazuje się znak który marzyłem zobaczyć od kilkunastu godzin.
cel wyprawy - fot. T.Ostrowski
Radość z osiągniętego celu nieco zmąciła informacja kolegi który oznajmił, że niestety po pijaku zalał mi bluzę i śpiwór wodą. Na rajdzie długo już nie byłem, a koncert... okazało się, że miał miejsce gdzieś na jakimś innym polu, gdzie rozłożona była scena. Darowałem sobie, trzeba byłoby jeszcze jakieś 500 metrów przejść. Już nie miałem na to ochoty i jakoś jeszcze przed północą położyłem się spać do samochodu trzęsąc się z zimna jak galareta...
Następnego dnia powrót pociągiem do domu. Zmęczony ale zadowolony. Nawet pomimo, iż dotarłem o własnych przecież siłach do celu to i tak część ludzi nazwała mnie pojebańcem. Ja jednak myślę że było warto, chociażby dla takich właśnie komentarzy. Dziękuję!
trasa - fot. Google Maps
Podsumowanie:
Przejechane: 210 km w czasie około 13 godzin.
Zjedzone: 8 jaj gotowanych, torebka ryżu, mięso z kurczaka, 8 bananów, 2kefiry, 1 baton lion, kilka bułek, kostka twarogu, 2 hamburgery z grilla z chlebem.
Wypite: Około 6l wody i 2l napojów określanych przez producentów jako izotoniczne