Retrospekcja po latach...
-
Aktywność Bieganie
14 maja 2011, znany świętokrzyski
kurort Sielpia. To właśnie w tym miejscu miała odbyć się moja
egzekucja na pełnym dystansie maratońskim. Celowo użyłem słowo
„egzekucja” ponieważ styl życia jaki w tamtym okresie
prezentowałem, był zdecydowanie daleki od sportowego. VI CROSS
MARATON w Sielpi miał być jedynie wykonaniem wyroku jaki sam na
siebie podpisałem.
Witaj, mam na imię Tomek, z zawodu
jestem inżynierem, a z zamiłowania... tak na prawdę to ciężko
jednoznacznie określić, a niniejszą relację piszę z perspektywy
5 lat jakie upłynęły od opisywanego zdarzenia, które
zapoczątkowało moją przygodę ze sportami wytrzymałościowymi.
Biegam co prawda od dziecka, ale nigdy
nie byłem wybitny w tym co robię. Będąc szczerym to muszę
przyznać, że VI CROSS MARATON w Sielpi, nie był moją pierwszą
próbą uczestnictwa w zawodach na dystansie maratońskim. Rok
wcześniej przygotowywałem się do Cracovia Maraton. Trening połączony z brakiem
jakiegokolwiek planu doprowadził jedynie do
przetrenowania, bólu kolan, które uniemożliwiły start.
Tym razem byłem odrobinę mądrzejszy
i treningi ograniczyłem jedynie do chodzenia po piwo do Studentmarketu.
Godzina 7:30 jesteśmy na miejscu i
Ostry rozpoczyna delikatną rozgrzewkę
Na trasę wyruszamy o godzinie 9:00. Do
pokonania 3 pętle w terenie o długości około 14km. Pierwsza z
nich ku mojemu zaskoczeniu idzie nadzwyczaj łatwo i mam nawet
wrażenie że czuję się lepiej niż kiedykolwiek. Bardzo podoba mi
się sceneria w jakiej rozgrywane są zawody, bieganie po lesie, inni
ludzie, brakowało tylko dzikich zwierząt, ale i tak super - nie
miałem tego na co dzień.
Godzina 12:00 ostry rozpoczyna zmagania
z drugą pętlą zawodów. Miałem już wtedy obczajone wszystkie
punkty żywieniowe i wodopoje. Wydawało się wtedy, że ukończenie
zawodów w czasie poniżej 4 godzin jest realne, ale okazało się
być to czymś w rodzaju złudzenia. Około 30 kilometra następuje
kryzys fizjologiczny i Ostry ma problem...
Tak naprawdę ze wszystkim, bo
posłuszeństwa zaczyna odmawiać cały kurwa organizm, a ból
związany z kontuzjami z przeszłości zaczyna atakować z
kilkukrotnie większą siłą niż zazwyczaj. Prawdę mówiąc nie
wiedziałem co się dzieje i nie rozumiałem tego. Biegłem po to by
się zatrzymać, rozciągnąć betonowe nóżki i brnąć dalej,,,
tylko kurwa gdzie?!
Straciłem nawet orientacje w terenie,
bo nie widziałem nikogo ani przede mną ani za mną. Trasa była
jednak na tyle dobrze oznakowana że się nie pogubiłem. Uważać
trzeba było tylko na wszystko to co wystawało z ziemi, tu pomagało
doświadczenie zdobyte podczas studiów i powrotów z imprez. Wstyd i
żenada, ale tak to musiało wtedy wyglądać, dobrze że nikt tego
nie rejestrował...
Około 37 kilometra kryzys zaczyna
powoli mijać. Ostry zaczyna z powrotem wierzyć, tym razem już
nie w żaden wynik ale możliwość ukończenia tych zawodów w
ogóle. Nogi co prawda dalej zachowywały się jakby były wykonane z
betonu, ale w główce się coś chyba jednak przestawiło. Z każdym
kolejnym kilometrem było jeszcze lepiej.
Zawody ukończyłem na przyzwoitym 90
miejscu z czasem 4:24:43
Po ukończeniu były oczywiście plany
kolejnych startów, budowy formy, uzyskiwania co raz lepszych
wyników. Wszystko spłonęło na panewce, bo los zdecydował
inaczej... a może to po prostu brak charakteru...