Myślenie procesowe, a zwinne podejście do życia, treningów i startów. Podsumowanie 2018
-
Sprzęt Cannondale Caad4
-
Aktywność Jazda na rowerze
2018 to rok, który miał być
powrotem do startów w zawodach, z nastawieniem może nie na wynik w
którychkolwiek z nich, bo do tego
potrzebny byłby trening, ale przynajmniej na miejsca w środku stawki. Wszystko
potoczyło się poniekąd zgodnie z szerokimi przedsezonowymi założeniami, ale
zaskoczyły szczegóły.
#1. Wyścigi
na trenażerze
20.11.2018 postanawiam wziąć udział
w zawodach mających odbyć się na zasadach Elite Race
2018, największego w Polsce wyścigu na trenażerach.
O imprezie dowiedziałem się zbyt późno by podjąć jakiekolwiek działania przygotowawcze. Poprosiłem Dawida o wsparcie podczas startu. Była to dobra decyzja. Wykonanie tylko nieco gorsze bo uzyskałem ostatni kurwa wynik... No i nie ma co się tu więcej rozpisywać.
#2. 10
bieg częstochowski
Zawody biegowe na dystansie 10Km
nie mogły być wyzwaniem samym w sobie, dlatego potrzebna była walka o czas,
który nie byłby powodem do wstydu wśród znajomych. 7.04.2018 – początek
kwietnia to idealny czas na zrobienie dobrego wyniku. Zawody poprzedziłem
służbowym wylotem do Bretanii, gdzie obiecałem kolegom walkę.
Trasa zawodów składała się z 2
pętli przebiegających przez centrum Częstochowy. Pogoda idealna do rywalizacji,
a było z kim, gdyż na starcie pojawiło się ponad 1,2 tys. amatorów biegów
ulicznych.
Godzina 14:00. Postanawiam
rozpocząć mocno i staram się utrzymywać tempo przez kolejne kilometry.
Chyba trochę na przekór realnym możliwością organizmu, bo jestem
systematycznie wyprzedzany przez kolejnych uczestników zawodów. Nadrabiam
trochę na podbiegach ale bardziej siłą woli niż organizmu, który słabnie
wyraźnie. Na 7 kilometrze spotykam R-Mana który doradza mi abym przyśpieszył co
też czynię ostatecznie kończąc zawody na 536 miejscu z wynikiem 00:48:09. Gorzej niż 3 lata temu (00:46:38), a
przebieg zawodów jednak całkiem inny. Chcąc poprawić wynik zacząłem mocno co
odbiło się brakiem siły w końcówce, nie było z czego zrobić jakiegokolwiek
lepszego rezultatu. Po zawodach masarz odpoczynek, oraz regeneracja.
#3. Duathlon
Blachownia Elementar series
29.07.2018 Miała być rozgrzewka przed
prawdziwym wyzwaniem, a była kolejny raz walka o przetrwanie. Czemu tak się
akurat stało tego nie wiem ale zawody przypomniały mi rok 2003 i gminne ściganie
się w biegach przełajowych kiedy to trener Dariusz Dąbrowski postanowił
wystawić 2 składy i ubrać wszystko w niebieskie koszulki o 2 różnych odcieniach. W tamtym okresie
szkoła po prostu nie miała innych strojów, ale problemem dla mnie było to że
chcąc przekazać pałeczkę koledze niestety zamiast ludzi widziałem kolorowe
plamy. Wybrałem słusznie niebieską, ale właśnie niestety ten niewłaściwy odcień. Dalszej
części historii już nie pamiętam bo chyba na moment straciłem przytomność. W
Blachowni świadomość funkcjonowała, ale jedyne co podpowiadała to ukończenie
zawodów za wszelką cenę. Zaczęliśmy nietypowo jak na triathlon bo 5
kilometrowym… biegiem, gdyż organizator ze względu na sinice zdecydował się
zmienić formułę rozgrywek. Pierwszy bieg poszedł OK, następnie rower też nie
zwiastował tego co nastąpi na kolejnych 10 Km. Było gorzej niż chujowo,
zawody kończyłem niemalże osamotniony i nawet chciałem po raz pierwszy w życiu
przerzucić się na marsz. Przed totalną kompromitacją uratował mnie jeden z
uczestników, który po ukończonej rywalizacji postanowił kibicowaniem zmotywować
nas do godnego ukończenia starcia z siłami organizmu. To jest właśnie piękno
rywalizacji w tym sporcie i rzecz która daje siłę oraz motywację na kolejne
starty. Postanowiłem wtedy dobiec na oparach do mety i niezależnie od uzyskanego rezultatu z dumą
przyjąć medal.
Miejsce 150 na 162 sklasyfikowanych,
a startujących 193 zawodników. Czas 03:04:39.Takie starty też się zdarzają.
Trzeba wyciągnąć wnioski i iść do przodu obraną już dawno temu ścieżką... I tyle,
tylko co będzie za 2 tygodnie?
#4. Wolsztyn PolskaMan
2018, dystans średni (½ IM)
Przyznam, że przed startem
żałowałem takiego, a nie innego doboru dystansu. Decyzje już jednak zapadły
dawno temu i pomimo kilku przyjacielskich niby porad znajomych abym nie
startował, postanowiłem podnieść rękawicę, którą sam sobie pół roku wcześniej
rzuciłem. Nie było to wszystko takie jednoznaczne, bo na ostatni moment
pojawiły się problemy z autem i ekipą, która miała mnie wspomagać
organizacyjnie.
Różne myśli do głowy przychodzą,
gdy nawet niemiecki samochód (zwany dalej szerszeniem) odmawia posłuszeństwa, a
ludzie którzy obiecali pomoc na kilkanaście godzin przed wyjazdem się wysypują.
Formy też nie ma bo być nie może. Nie było treningów.
Z pomocą przychodzi Damian DeMasta,
który w Poradniku Wyższego Wyjebania na pytanie ”co zrobić?” odpowiada jasno i
przejrzyście „wszystko co się kurwa da” czy jakoś tak, a więc:
- ratowaniem szerszenia zajmuje się
kolejny raz Tomek Nowak,
- pomocą organizacyjno-merytoryczną
przed i po zawodach kolejny raz Pan Krzysztof Wolski,
- Modlitwa, medytacja, mindfulness
W tamtym momencie chodziło przede
wszystkim o to, by eliminując po kolei wspomniane na początku tekstu zakłócenia
doprowadzić do sytuacji polegającej na tym, że staję zdrowy na starcie zawodów,
które wciąż marzę ukończyć. To miałby być najcięższy kamień, po uniesieniu
którego zyskując świadomość wykonania planu minimum, miałem rozpocząć walkę o
pełną stawkę…
Sobota godzina 12:00 wyruszam do
Wolsztyna! Szerszeń tak jakby nie dostawał powietrza do płuc… Nie działa to
wszystko jak należy i nawet nie mam pewności czy dojadę na miejsce. Tomek Nowak
udziela jednak pozwolenia na dalszą jazdę. Jadę przez Łódź i tam zabieram Pana
Krzysztofa Wolskiego, następnie wyciągam portfel z pieniędzmi, by móc
kontynuować podróż trasą A2. Niestety, jestem lekko spóźniony, a zależy nam na
tym aby uczestniczyć w odprawie przedstartowej, stąd takie a nie inne
posunięcie taktyczne. Po dotarciu do Wolsztyna razem z Panem Krzysztofem
udajemy się na odprawę przedstartową. Trasa wydaje się nie być skomplikowana, a
regulamin jasny. Start w niedziele o 9:00, tylko dystans średni. Taktyka standardowa,
trzymać się limitów czasowych i grupy. Nic więcej.
Po zostawieniu roweru w strefie
zmian udaje się z na nocleg. Napotykam kolejne problemy bo nawigacja nie widzi
zadanej lokalizacji i czas dotarcia na miejsce spoczynku i regeneracji niepotrzebnie
się wydłuża. 21:15 dojeżdżamy na miejsce noclegowe. Okazuje się że wynajęte
pokoje w hotelu nie są jak mi się wydawało cichą przystanią na wiosce tylko
pokojami gościnnymi w domu weselnym i takowe w tamtym dniu właśnie się odbywało.
Nie ma wyjścia, godzimy się na to, kwaterujemy, przygotowujemy rzeczy na
rozgrzewkę, start, strefę zmian i wykorzystujemy chwile ciszy związaną z
oczepinami na pójście spać. W międzyczasie dostaję telefon od Dyla z
potwierdzeniem słuszności obranego rozwiązania. „Ostry potrafi spać w każdych
warunkach” i to jest kurwa właśnie ta chwila, kiedy powinien zaczerpnąćrealne profity wynikające z tych
ponadprzeciętnych zdolności. Pomogło jeszcze piwo – pomysł trenera Krzysztofa Wolskiego.
Niedziela, pobudka 7:00,
energetyczne śniadanie, wsiadamy do samochodu by skompletować strefę zmian,
następnie na miejsce startu. Tam zaplanowane było 40 minut rozgrzewki. W końcu
pamiętne 3… 2… 1… (w umyśle spokój bo plan minimum wykonany) i start, nie tak
spektakularny bo dystanse są podzielone na konkretne pory dnia i nie ma nas tak
dużo. Pływanie przebiega zgodnie z planem. W wodzie pełna swoboda. Trasa łatwa,
zaczynam po raz pierwszy od kilku dni odczuwać radość i spokój. Po około
godzinie wychodzę z wody i biegnę boso jakieś 700m do strefy zmian. Nie mam
butów rowerowych. Postanowiłem już wcześniej pojechać na platformach ze względu
na ból kolan niewiadomego pochodzenia, oraz na to, że nie walczę o czas, a o
ukończenie igrzysk w ogóle. Trasę rowerową kontroluję ze stoperem. Do pokonania
3 pętle w czasie 3.5h co oznacza godzinęz hakiem na każdą pętlę. Tak też staram się jechać, po to by zachować
siły na bieg. Udaje się przejechać trasę blisko limitu czasowego, jeszcze nie
ma euforii, czeka mnie przecież półmaraton. Zaczynam więc asekuracyjnie. Z
biegiem czasu jednak nabieram pewności siebie i pomimo bólu przyśpieszam ze
szczerym uśmiechem na ustach przypominającym trochę wyraz twarzy dziecka, które właśnie
coś zepsuło. O to właśnie chodziło Świadomość bliskości spełnienia jednego z
największych marzeń przyćmiewa wszystko, a dodatkowo jebnięcia dodaje oprawa
zawodów, ludzie którzy kibicują, muzyka w tle i ta myśl o bliskości celu w
który wierzyli tylko nieliczni. Ostatnie metry to rywalizacja z innym
uczestnikiem zawodów, chyba z krótszego dystansu bo szybciej biegł skurwysyn i
niestety przegrywam ale, nie ma to większego znaczenia. Czas 7.10.43 nie budzi
respektu, ale nie o czas chodziło. Ogromne szczęście płonęło we mnie w tamtym
momencie i nawet teraz w trakcie pisania niniejszego tekstu. Czas, forma, wynik
to wszystko jest do poprawienia, bo przecież to dopiero początek.
#5. Nie
mówię szeptem gdy pytasz skąd jestem. I Częstochowski bieg niepodległości.
11.11.2018. Częstochowa plac
parkingowy galerii jurajskiej – tu parkuję szerszenia załadowanego akcesoriami
do biegania. Nie chodzi bynajmniej o zakupy lecz o poprawę wyniku jaki
osiągnąłem 6 miesięcy temu na dystansie 10Km. Kolejna z nieplanowanych przed sezonem inicjatyw.
Bieg niepodległości po raz pierwszy
organizowany przez fundacje jest lepiej,
to doskonała okazja ku temu, by spełnić wyżej wymienione. Warunki atmosferyczne
tamtego dnia zdecydowanie sprzyjają. Wynik do pobicia to 00:48:09.
Zaczynam podobnie jak 3 lata temu
na biegu Częstochowskim mocno z tyłu i pierwsze kilkaset metrów traktuje
jeszcze rozgrzewkowo. Po przebiegnięciu około kilometra przyśpieszam i tą
tendencję utrzymuję do samego końca. Podbudowany wyprzedzaniem innych staram
się dawać z siebie jeszcze więcej co daje ostatecznie wynik 00:46:27 i 142
miejsce w stawce. Nieźle, a będzie jeszcze lepiej.
Po biegu posiłek regeneracyjny,
kawa oraz banan zielony – zdrowszy, o czym dowiaduję się w owym dniu. Wieczorem
postanawiam jeszcze odwiedzić pływalnie, bo nie samym bieganiem człowiek żyje.
Myślenie
procesowe a zwinne podejście do życia, treningów i startów.
Rok 2018 jest pierwszym, gdzie nie
wszystkie, ale zdecydowanie najważniejsze z opisanych powyżej rzeczy zostały
zaplanowane.
Nie chodzi jednak tylko o starty w
zawodach. Pierwsze 2 kwartały roku zarezerwowane były na studia podyplomowe z
zakresu zarządzania projektami, gdzie założona została też możliwość łączenia
treningów z nauką. Przerosło mnie to zdecydowanie o czym za moment. Trzeci
kwartał to starty w zawodach w Blachowni, oraz Wolsztynie plus przygotowania z
tym związane. Ostatni to nagrania pierwszej płyty długogrającej zespołu
SYNAISTHESIS którego kiedyś przypadkowo stałem się frontmanem.
Zakres studiów okazał się być dużo
bardziej obszerny niż przewidywałem i jasnym stało się, że czasu na trenowanie
nie ma wcale. Dowiedziałem się jednak w tamtym okresie więcej o metodykach
zarządzania projektami stosowanych w różnych gałęziach przemysłu. Tu i teraz nie
wchodząc głęboko w szczegóły wyróżniłbym 2 podejścia:
-
procesowe, gdzie cel który chcemy osiągnąć jest znany, a droga do uzyskania
na tyle przejrzysta, że możliwe jest jej zaplanowanie na przestrzeni skończonego
czasu poprzez jego podział na określone etapy.
-
zwinne, gdzie sami do końca nie wiemy co chcemy uzyskać. Tyczyć się
to może sportu, dla którego chcemy się poświęcić, profesji, którą chcemy
wykonywać, wszelkich produktów końcowych projektów, które nie są wyraźnie określone.
Myślenie procesowe, zakłada budowę
precyzyjnych harmonogramów działań posiadających pewne tolerancje i zapasy
czasowe uodparniające dany projekt bądź inicjatywę na zakłócenia, których w
życiu pojawia się wiele. Niezbędna jest jednak dbałość o realizację
nakreślonych aktywności w założonych ramach czasowych po to by dowieźć rezultaty
na ten najważniejszy moment – w naszym przypadku byłby to dzień zawodów. W przygotowaniu formy pod zawody
myślenie zwinne raczej nie ma zastosowania.
Reprezentująca podejście zwinne metodyka
Scrum, została opracowana w roku 1995 przez Kena Schwabera, który sformalizował
jej definicję na potrzeby produkcyjne oprogramowań informatycznych. Zakłada ona
tworzenie działającego softwear’u, przez samoorganizujące się zespoły
deweloperskie w ramach 2-3 tygodniowych sprintów, tak aby klient oraz kierownik
projektu dostawali iteracyjnie szerokie dane do podejmowania decyzji o dalszym
kierunku rozwoju projektu, a finalnie jego produkcie końcowym. Przypomina to
trochę czas kiedy w Polsce pierwszym duzym projektem typu talent show był festiwal młodych zespołów w Jarocinie,
gdzie nie było eliminacji, przesłuchań, informacji z zachodu, które mówiłyby o
tym jak ma wyglądać muzyka, oraz organizacja imprezy masowej. Były za to
ugrupowania anarchistyczne działające na rzecz tego w co wierzono pod wpływem
inspiracji utopijnymi, ale jakże pięknymi ideami. Takie były czasy. Inicjatywa
po latach świetności upadła tak jak moim zdaniem również punk rock, który w
tamtym okresie był jednak zjawiskiem osobliwym na skalę światową. Inspirację
można i zdecydowanie warto czerpać po dziś dzień co moim zdaniem nieświadomie, ale z
powodzeniem zrobił Pan Ken Schwaber.
Gdyby chcieć jednak odpowiedzieć na
samonasuwające się pytanie „a co to ma
kurwa niby z triathlonem wspólnego?” należałoby się cofnąć 3 lata wstecz,
kiedy to pierwszy raz w życiu podjąłem decyzję o starcie. W tamtym okresie
wiedziałem tylko tyle, że potrzebuję wyzwania, czegoś co nastawi mnie pozytywnie
do samego siebie na następne dni, miesiące, może lata…
Nikt z nas tak na prawdę nie wie od
urodzenia tego co chce w życiu robić i dlaczego. Wiedzę tą uzyskujemy dopiero
na bazie doświadczeń związanych z podejmowanymi inicjatywami, prowadzonymi
projektami i wszystkim tym, co w momencie realizacji jest nam nieznane.
Kreowanie i realizowanie koncepcji z różnych dziedzin życia jest kwintesencją
zwinnego podejścia do życia, które w połączeniu z odpowiednimi decyzjami i
podejściem procesowym ma szansę wywindować nas na szczyt naszych indywidualnych
możliwości i marzeń, których nie boimy się posiadać.